15 lipca 2020

Rozdział 6

''Myślałem o niej, myślałem o mnie. Myślałem o nas, co z nami będzie? Otwieram oczy, tak, to był jedynie, tylko sen. Więc wracam do codziennej normalności. Czy wróci? Nikt nie wie. Teraz już nie jesteś obok, nie mogę myśleć. Bo nadal czuję to w powietrzu. Widzę jej śliczną twarz, moje palce wplatające się w jej włosy. Miłość mojego życia, moja mała, moja żona. Zostawiła mnie, nie mogę się z tym pogodzić. Bo wiem, że to po prostu nie jest w porządku...''
Nelly - Just a dream 
~*~
  Madison w drodze do pracy nie potrafiła odpędzić od siebie myśli o rzekomym chłopaku. Kto podał się za niego wyrządzając krzywdę profesorowi? Kto wiedział, że składał jej niemoralne propozycje skoro z trudem wyznała to Holly? Czy mógł zrobić to szef? Nie była pewna czy to zbieg okoliczności, ale wykładowca został pobity w dniu, w którym opowiedziała o sytuacji Arthurowi. Trudno uwierzyć w to, że jeden z najlepszych prawników w Atlancie byłby w stanie naruszyć swoją karierę dla studentki. Jednak nie takie rewelacje świat już widział. Blondynka postanowiła nie poruszać tego tematu nim nie zrobi tego pan Bates.
  Przez pierwsze trzy godziny zajmowała się odpowiedziami na pozwy w imieniu klientów kancelarii, analizą nowych zgłoszeń, a także pamiętną sprawą państwa Holmes. Zastanawiała się kiedy spór o porcelanową zastawę trafi do sądu. Przez ludzką naiwność, przywiązywanie wagi do rzeczy błahych i egoizm, wymiar sprawiedliwości zamiast karać za przestępstwa zajmuje się godzeniem byłych małżonków.
  Po jakimś czasie i po kilku spotkaniach szefa, na które Madison dumnie przynosiła filiżanki z kawą, usłyszała od jednego z kolegów, że pan Bates musi z nią ''pilnie porozmawiać''. Cokolwiek to znaczyło, dziewczyna odłożyła na bok stos papierów i pognała na sam koniec korytarza. Mijała ciekawskie spojrzenia kobiet. Nawet nie chciała myśleć co siedzi im w głowach. Delikatnie zapukała do drzwi. Na zaproszenie nie musiała długo czekać.
  -Chciał mnie pan widzieć - zaczęła przystając na wprost jego biurka.
  Był jak zwykle nienagannie ubrany. Spodnie garniturowe i biała koszula, która rzeźbiła jego klatkę piersiową. Jak na swój wiek, był całkiem przystojny. Zdjął okulary i uśmiechnął się.
  -Miałaś mówić mi po imieniu, Madison - skarcił ją, choć oboje wiedzieli, że tylko sobie żartuje. - Nurtuje mnie sprawa twojego wykładowcy. Jakieś nowe zdarzenia?
  Madison chciała myśleć, że pyta z czystej ciekawości.
  -Cóż, ktoś go pobił - powiedziała jednocześnie obserwując jego reakcję. Nie wyglądał na wzruszonego, był zaskoczony.
  -Chłopak innej studentki wziął sprawę w swoje ręce? - zapytał upijając łyk kawy z filiżanki.
  Chwilę zastanawiała się czy powiedzieć Arthurowi to, co usłyszała od profesora.
  -Właściwie to, ktoś podał się za mojego chłopaka i wymierzył sprawiedliwość łamiąc mu nos. Sęk w tym, że jestem sama od jakiegoś czasu. Stało się to dokładnie w tym dniu,  w którym powiedziałam o sytuacji tobie więc pomyślałam...
  Odpowiedź nadeszła nim studentka skończyła mówić.
  -Wybacz Madison, ale nie poświęciłbym swojego sukcesu dla starego zboczeńca. Człowiek jest zwierzęciem, więc jego naturalnym odruchem jest przemoc. Może masz cichego wielbiciela, który co nieco usłyszał i chciał ci w ten sposób zaimponować.
  -Tak, masz rację. Przepraszam, to było niezręczne - zmieszała się. Po co go w ogóle podejrzewała?
  -Nie mniej jednak, może zechciałabyś się wybrać ze mną dzisiaj na służbową kolację? Pragnę omówić linię obrony pani Roberts.
  Przez kilka sekund zastanawiała się czy ma jakieś plany. Aż do głowy wpadła jej kolacja z Holly i nową zdobyczą.
  -Niestety dziś mam poznać nowego chłopaka mojej przyjaciółki, ale jutro nie mam żadnych większych planów - uśmiechnęła się.
  -To jesteśmy umówieni. Przyjadę po ciebie o siódmej.
  Madison doskonale wiedziała jak to wygląda. Młoda studentka idzie na kolację służbową z szefem, podczas gdy on zatrudnia tuzin zawodowych adwokatów, którzy doskonale znają się na rzeczy. Dla niej sprawa była prosta. Skoro miała okazję w praktyce nauczyć się na czym polega jej wymarzony zawód, dlaczego miała nie skorzystać? Plotki i głupie komentarze znajomych z pracy wydawały się niezbyt wielką karą.
~*~
  Maxwell po kolejnej krwawej zabawie zaczął się zastanawiać jak będzie wyglądać jego życie gdy w domu pojawi się nowa osoba. Choć musi upłynąć trochę więcej, niż by chciał, warto było poczekać by dopracować wszystko dokładnie. To powinno wyglądać naturalnie. Nie chciał nikogo porywać, nawet jeśli cierpienie ludzkie nie robiło na nim wrażenia. Crystal wziął do siebie, gdy ta była zbuntowaną nastolatką. Chodziła do lasu nocą, by pić i ćpać. Każdy kat powie, że sama prosiła się o swój los. Hells uratował ją przed atakiem niedźwiedzia, a ta była tak dozgonnie wdzięczna, że nawet nie przeczuwała, że spotka ją coś gorszego. Gdyby wtedy wiedziała jakie piekło sprawi ten wybawca, sama wskoczyłaby do paszczy dzikiego zwierzęcia. Zmusił dziewczynę by napisała list pożegnalny do rodziców, z prośbą by jej nie szukali, po czym zabrał swoją niewolnicę do innego miasta. Tak wspólnie kroczyli przez różne zakątki świata już dziesięć lat i choć dla wampira był to zaledwie niewielki ułamek jego wiecznego życia, to Crystal upływ czasu nie oszczędzał. Coraz gorzej znosiła  ''zabawy'', ale zawsze leczona była tylko jego doskonałą krwią. Gdy złamał jej rękę, przez kilka dni patrzył na ból nim postanowił dać lekarstwo.
  Wszedł do niewielkiego pokoiku i jak zwykle zastał ją skuloną w kącie. Powoli zaczynał go nudzić ten widok. Powinna zdawać sobie sprawę, że już na zawsze z nim będzie. Może czas wreszcie przyzwyczaić się do swojego losu?
  -Kochanie, wychodzę - odezwał się kucając przy skulonej postaci. - Bądź grzeczna kiedy mnie nie będzie. Wiesz jak bardzo się złoszczę, gdy robisz coś nie po mojej myśli.
  Podniosła wzrok. Jej oczy już dawno zalały się smutkiem.
  -Kiedy wrócisz? - szepnęła. Gdyby nie jego nadnaturalny słuch, z pewnością nie usłyszałby co do niego mówi. 
  Nie pytała w obawie, że będzie tęsknić. Chciała wiedzieć ile będzie miała wolnego.
  -Późno. W tym czasie doprowadź się do porządku, umyj się, pomaluj. Jeśli plan nie pójdzie po mojej myśli, będę musiał się jakoś rozerwać.
  Zaśmiał się, aż kobietę przeszły ciarki.
  Zaniósł ją do pokoju z łazienką, gdzie już wcześniej przygotował ubrania i kosmetyki. Dziś był na tyle w dobrym humorze, że nawet ofiarował jej soczysty obiad z dwóch dań oraz deser.
  -Bądź grzeczna - rzucił na odchodne.
  Przed istotnym spotkaniem, jak zawsze udał się na grób Anabelle. Ten znajdował się niecałą godzinę jazdy samochodem od Atlanty, na bardzo starym cmentarzu. Z ukochaną dużo podróżowali, ale wszystko skończyło się gdy dotarli do Ameryki. To tutaj ich miłość rozłączyła śmierć. 
  Dzięki swojej wampirzej szybkości dotarł do celu znacznie szybciej. Na owym cmentarzu znajdowało się mnóstwo nagrobków zamordowanych żołnierzy z czasów wojny secesyjnej. A wśród nich spoczywała najpiękniejsza i najcudowniejsza kobieta jaką Maxwell w życiu poznał. Przełknął ślinę i spojrzał na już ledwie widoczny napis. 
Anabelle Montoya
+ 1836
''Forever in my memory, darling''

  Ilekroć widział te słowa do jego oczu cisnęły się łzy. Mimo, że był potężny, że nie posiadał żadnych ludzkich cech, miał słabość do kobiety. Nie wiedział kiedy się urodziła, nie znał dobrze jej śmiertelnego życia, ale doskonale dogadywali się jako krwiopijcy. 
  -Myślę, że dzisiaj nastąpi nowy początek - odezwał się przysiadając na przeciwko nagrobka.
  Bardzo często przychodził by opowiedzieć Anabelle co u niego. Choć nie uzyskiwał odpowiedzi, dawało mu to coś w rodzaju oczyszczenia.
  -Gdybyś tylko była obok... Moje życie na pewno potoczyłoby się inaczej. Może razem pobawilibyśmy się z Crystal, a tak musisz obserwować to, co czynię. Mam nadzieję, że nie jesteś zbyt rozczarowana - dotknął wyrytego napisu pozwalając łzom popłynąć. 
  Usłyszał w oddali zbliżających się ludzi. Czuł, że na niego już czas. Nie chciał by ktoś zobaczył jego słabości. Jedynymi żyjącymi osobami, które znały jego inną, tą mniej mroczną stronę byli Crystal i Alexander. Po zaginięciu brata została mu wyłącznie niewolnica.
  -Wrócę, gdy tylko plan się powiedzie. Żałuję, że nie możesz mi w tym towarzyszyć - ucałował kamienny nagrobek, po czym zniknął.
~*~
  Maxwell ostatni raz obejrzał się w lusterku swojego czarnego mustanga z 1961 roku. Wyglądał nienagannie w czarnych dżinsach i błękitnej koszuli. Rozpiął dwa górne guziki delikatnie ukazując umięśniony tors. Przeczesał włosy dłonią i przełknął ślinę.
  -Do dzieła, Hells - zmotywował się.
  ~*~
   W tym samym czasie Madison kończyła robić swój makijaż. To Holly ubłagała ją by ubrała się tak, jak na kolację w drogiej restauracji. Przecież miała tylko poznać jej nowego ''cudownego'' chłopaka. Nie była do końca przekonana czy to rzeczywiście wielka miłość. W życiu jej przyjaciółki co jakiś czas pojawiał się ''ten jedyny. W myślach chciała jednak by tym razem się udało. Holly potrzebowała kogoś kto uratuje ją z nałogu. 
  -Jesteś już gotowa? - do pokoju wparowała brunetka. 
  Od razu było widać, że denerwuje się spotkaniem.
  -Mam nadzieję, że gra jest warta świeczki - rzuciła Madison poprawiając sukienkę.
  -Uwierz, że jak go zobaczysz to sama się zakochasz - zaśmiała się Holly.
  Chwilę później do mieszkania wszedł mężczyzna o zdrowej opaleniźnie, kruczoczarnych włosach i zabójczym uśmiechu. Był ubrany dostojnie, ale wyglądał na starszego niż studentki. Sprawiał miłe wrażenie, choć Madi wyczuła, że ma skłonności do dominacji. To jak objął Holly, jak pogłębił jej pocałunek doprowadziło blondynkę do takich wniosków. Gdy ich oczy się spotkały nie mogła odpędzić od siebie myśli, że gdzieś go już widziała. Miała wrażenie jakby kiedyś rozmawiali, jednak to wspomnienie było zbyt odległe, by mogła przypomnieć sobie szczegóły. Przywitał się całując ją w wierzch dłoni. Po jej ciele przebiegł przyjemny prąd. Madison zdziwiła się, że w tych czasach ktoś jeszcze tak postępuje. Słyszała w jego głosie obcy akcent, choć doskonale mówił po angielsku.
  -Bardzo się cieszę, że mogę cię wreszcie poznać - powiedział.
  -Holly dużo mi o tobie opowiadała - to nie była do końca prawda, gdyż w rzeczywistości niewiele wiedziała. - Jestem Madison Butler.
  -Przepraszam, gdzie moje maniery. Powinienem się przedstawić od razu jak wszedłem. Maxwell Hells - odpowiedział spoglądając na dziewczynę swoimi czarnymi oczami.

~*~
Dzień dobry.
Na wstępie przepraszam za nieobecność, ale nie chcę się tłumaczyć. Wiedzcie, że dużo się działo. Naprawdę spróbuję pojawiać się tu częściej.
Jak rozdział? W końcu mamy konfrontację Madi i Maxa, której on nie wymaże jej z pamięci. 
Jak sądzicie jakie zamiary ma nasz krwiopijca?
Do następnego
Buziaki
 
     

10 marca 2020

Rozdział 5

''Kochanie, jesteś jedyną, która stopiła moje serce. Przysięgam, nie kłamię. Może tej nocy spróbuję szczęścia. Widzę, że mnie pragniesz. Marzę o tobie każdej nocy, każdej nocy... Doprowadzasz mnie do szaleństwa. Powoli doprowadzasz mnie do szaleństwa. Myślę o tobie kochanie. Nie mogę wyrzucić cię z moich myśli. Byłbym szczęśliwy. Byłbym szczęśliwy śpiąc z tobą dzisiejszej nocy...''
Akcent - Kylie 
~*~ 
  Maxwell w ciemności spoglądał na półprzytomną Crystal. Uśmiechnął się wspominając ból i cierpienie jakie dziś jej zafundował. Te przerażone oczy, niespokojne przełykanie śliny, krew buzująca w żyłach, działały na wampira jak narkotyk. Każdorazowo upajał się widokiem obolałej dziewczyny. Nie raz dawał jej nadzieję na lepsze życie i zawsze, w ten sam brutalny sposób jej pozbawiał. Mógł mieć wszystkie kobiety na świecie. Każdą był w stanie oczarować. Jednak coś w rodzaju przyzwyczajenia nie pozwoliło mu tak po prostu pozbyć się małej Crystal.
  Delikatnie ugryzł się w nadgarstek i poczekał, aż jego doskonała krew wydostanie się. Podszedł do śmiertelnej, kciukiem otworzył jej usta i podał czerwoną ciecz. Po każdej wspólnej ''zabawie'' przychodził jej na ratunek dopiero w ostatniej chwili. Podniecał go fakt, że dzięki niemu prawie skonała i jednocześnie to, że tylko on może ocalić tego niewinnego człowieka. Wiedział, że pragnęła zamknąć oczy i nigdy już ich nie otworzyć. Hells nie był dobrą wróżką, fałszywym bogiem, którego czczą śmiertelni. Nie spełniał czyichś pragnień. Swoje potrzeby stawiał na pierwszym miejscu. Wiele lat temu jednak najważniejsze było dla bruneta dobro i szczęście Anabelle.
  Usiadł wygodnie w fotelu pustym wzrokiem wpatrując się w płomień. Chwycił szklankę z bursztynowym płynem i znów zaczął wspominać swoje dawne życie.

 Mediolan, Włochy, 1711 rok

  Młody, jeszcze nie do końca obeznany z nową rzeczywistością wampir Maxwell Hells uśmiechnął się na widok ukochanej Anabelle. Była nadzwyczajnie piękną brunetką, do której wzdychali chłopcy szykujący się do zbliżającej się wojny. Nie wiedzieli jednak, że owa dama od ponad pięciuset lat jest krwiopijcą, a śmiertelnych traktuje tylko jako pokarm. To samo było z Maxem. Początkowo Anabelle upatrzyła w nim swoją kolejną ofiarę. Jednak młodzieniec nie dał się zabić tak łatwo. Rozkochał w sobie ''starą'' wampirzycę. Takiego uczucia świat dawno nie widział. To było coś więcej niż tylko trzymanie się za ręce, wspólne zabijanie niewinnych i podróżowanie po świecie.
  -Wiesz jak wspaniale będzie, gdy zacznie się wojna? Już mam przed oczami konających żołnierzy, potoki krwi - rozmarzyła się Anabelle szczerząc jednocześnie swoje kły.
  -Najdroższa domyślam się, że podczas bitew na lądzie to ty siałaś największe spustoszenie - zaśmiał się całując ją w dłoń.
  Mieli idealny plan na wspólną wieczność. Mnóstwo trupów, zabawy, zmienianie innych w wampiry, orgie ze śmiertelnymi.
  -Co zrobimy z Alexandrem? On nie może dowiedzieć się o istotach nocy, to jeszcze młodzieniec - zapytał brunet, choć wiedział jaka będzie odpowiedź ukochanej.
  Ona nie liczyła się z życiem. Nie, kiedy ponad pięćset lat temu sama została go pozbawiona przez angielskiego dostojnika. Zmienił dwudziestoletnią wówczas Anabelle w potwora i zostawił. Sama musiała nauczyć się panować nad głodem, zdobywać pożywienie, polować i nie mieć poczucia winy podczas zabijania. To właśnie dla młodego wampira jest największym problemem. Ciężko patrzy się ofierze w oczy, gdy ta nie jest świadoma, że zaraz zginie.
  -Owszem, ale skoro wojna się zbliża powinieneś liczyć się z tym, że wyślą go do legionów. Będąc człowiekiem nie ma zbyt dużej szansy na przeżycie - upiła łyk wina. - Co innego jako wampir. Wtedy na wieczność pozostaniecie razem.
  Przerażała go myśl, że ma podjąć decyzję za brata. To dość egoistyczne zmieniać najbliższego członka rodziny w krwiopijcę tylko po to, by mieć go przy sobie zawsze. Sam był amatorem w tych sprawach, wszystkiego uczył się od ukochanej, zatem wiedział ile czasu potrzeba by się z tym oswoić. Czy nastoletni brat będzie w stanie poradzić sobie z żądzą krwi?
  -A co, jeśli nie zechce ze mną zostać?
  -Plusem i zarazem minusem bycia wampirem jest to, że nie jesteś uzależniony od nikogo. Jeśli więc wybierze życie w samotności, nie pozostanie ci nic innego jak to zaakceptować - pocałowała go w usta, by przestał się tym zamartwiać.

  Ateny, Grecja, 1717 rok

  Minęło sześć lat odkąd Max podjął decyzję o przemienieniu swojego brata. Choć on już się nie starzał, po Alexandrze widział upływ czasu. To niesamowite, że wampiry są istotami nieśmiertelnymi. Mimo tego, że przyszłość była nieznana, pewni byli tego, że będą jej częścią.
  Spoglądał to na Anabelle, to na brata. Gwieździsta, zimowa noc to idealna pora na odrodzenie. Oczekiwali w ciszy aż młodszy Hells otworzy oczy. Sama śmierć była szybka, jednak zrobiła to brunetka. Zwabiła Alexa do lasu pod pretekstem rozmowy i bez słowa wyjaśnienia złamała mu kark wcześniej podając wystarczającą ilość swojej krwi. Maxwell nie chciał zadręczać się wyrzutami sumienia, bowiem nie pozostawił bratu możliwości wyboru. Nie miał pewności czy ten zaakceptuje fakt bycia istotą nocy, ale był przekonany, że poradzi sobie, z ich pomocą.
   Chwilę później młodszy Hells zaczął się krztusić. Spoglądał na świat nie rozumiejąc tego co się wydarzyło. Czuł się inaczej. Żadne problemy nie zawracały mu głowy, jego słuch był wzmocniony, a wzrok jakby wyostrzony.
  -Co mi zrobiliście? - warknął.
  Głód rozrywał jego ciało. Nie myślał jednak o bogatej kolacji, a o krwi? Nie rozumiał co się dzieje.
  -Wiem, że zabrzmi to absurdalnie, ale przemieniliśmy cię w wampira - zaczął spokojnie Max.
  Nie chciał rozwścieczyć nowo narodzonego. Tacy byli niezwykle nieobliczalni.
  -Legendy o potworach żywiących się krwią ludzi to nie historie wymyślone by straszyć dzieci. Dzięki nam, już do końca świata będziesz najsilniejszą z istot - dodała Anabelle zbliżając się.
  Przerażony i wściekły Alexander złapał ją za szyję. Zaskoczyła go siła jaką posiadał. Warknął ukazując jej swoje kły. Był cholernie głodny.
  Anabelle po upływie niecałej sekundy przygwoździła go do pobliskiego drzewa. Nie pierwszy raz miała do czynienia z nowo narodzonym. Uwielbiała patrzeć na ich dezaprobatę. To było coś w rodzaju odpłaty za to, jak sama została przemieniona.
  -Opanuj te kły Alexandrze, jestem starsza o pięćset lat. Jeden mój ruch i znów zginiesz - rzuciła unosząc go w górę.  - Zostałeś wampirem, bo tego chciał twój brat, dostosuj się więc do sytuacji.
  Puściła go, a ten osunął się na ziemię. Młodzi krwiopijcy bardzo szybko wyczerpywali swoje siły. Maxwell podszedł do brata i złapał jego twarz w dłonie. Czerwone tęczówki przeszywały go. Nie sądził, że ich życie tak się potoczy. Anabelle miała rację. Gdyby nie uczynili z niego potwora zapewne zginąłby na wojnie, a wszelka pamięć o nim również.
  -Bracie, teraz zawsze będziemy razem. W trójkę - usiłował go przekonać.
  Minęła chwila nim tamten się odezwał.
  -Skoro mamy wieczność, zrobię wszystko by była to dla ciebie wieczność rozpaczy.

  Maxwell ocknął się z natłoku wspomnień. Coraz częściej zdarzało mu się rozmyślać o dawnych czasach. Wciąż nie pogodził się ze śmiercią ukochanej, z nienawiścią brata, a także z jego zniknięciem. Alexander miał rację, Rzeczywiście jego wampirze życie to jedna wielka rozpacz. To całe zabawianie się Crystal i innymi śmiertelnymi to tylko obłuda. Chwilowa radość znikająca szybciej niż się pojawia.
  Jeszcze przed pierwszą wojną światową tak wspaniale się dogadywali. Był przekonany, że jego młodszy brat zaakceptował na dobre fakt bycia wampirem. Sądził, że mu wybaczył. Przecież zajął się nim po odejściu Anabelle. Czy to możliwe by udawał? By czekał na odpowiedni moment by zostawić bruneta samego, by odpokutował swoje winy? W tym celu zniknął?
  Był przytłoczony myślami dopóki nie pojawiła się w nich śmiertelna blondynka. Widział jej uśmiech i przeszywające go na wylot tęczówki. Choć chciał, nie potrafił trzymać się z daleka. A skoro od kilkudziesięciu lat był w kryzysie, miał prawo się zabawić.
  Chciał posiąść Madison. Pragnął by była jego. Już wyobrażał sobie tortury na jakie ją skaże.
  Uśmiechnął się nikczemnie tworząc w głowie plan działania.

~*~
  Madison obudziła się z krzykiem. Chwilę minęło nim zdała sobie sprawę, że to zły sen. Jej wyobraźnia była na tyle brutalna, że podczas spania przywołała wspomnienie matki. Jak najszybciej chciała zająć głowę czymś innym. Jednak niewiele dobrego działo się obecnie w jej życiu. Wciąż nie pogodziła się z przyjaciółką, przez co nie miała komu się zwierzyć. Do tego sprawa z profesorem nadal pozostawała nierozwiązana. Choć minęło kilka dni od jego telefonu to obawy dziewczyny rosły. Dziś miała kolejny wykład z prawa rzymskiego co nieubłaganie wiązało się ze spotkaniem obleśnego prowadzącego.
  Wzięła zimny prysznic licząc na to, że ochłodzi jej myśli. Ubrała się, zrobiła delikatny makijaż po czym weszła do kuchni. Zastała w niej Holly popijającą jaśminową herbatę. Unikały się od pamiętnej imprezy u Kelsey. Madi nie była pewna czy przyjaciółka pamięta swoje słowa, a sama nie chciała nawiązywać rozmowy na ten temat.
  -Nie do końca pamiętam co powiedziałam, ale wiem, że cię zraniłam. Przepraszam - nie spodziewała się słów Wesley. Jej ciężko przychodziło przyznanie się do błędu.
  -Długo ci to zajęło - odgryzła się.
  Usiadła naprzeciwko i w ciszy wpatrywała się w skacowaną brunetkę. Jeśli każdego dnia sięgała po alkohol oznaczało to, że nie do końca radzi sobie z życiem.
  -Myślę Holly, że powinnaś udać się na jakąś terapię. Popadłaś w nałóg i martwię się o ciebie.
  Złapała ją za rękę dodając jej otuchy. Kochała przyjaciółkę i nie wyobrażała sobie by nie przyjść z pomocą.
  -Wiem, że masz dosyć tematu chłopaków ale dwa dni temu poznałam kogoś zupełnie innego. Jest studentem filologii romańskiej i ma włoskie korzenie. Zaprosiłam go dzisiaj na kolację, żebyście się poznali - widząc niechęć Madison kontynuowała swoją wypowiedź. - Czuję, że dzięki niemu zmieni się moje życie, jest naprawdę troskliwy i myślę, że może być moim wybawieniem z tego całego bałaganu.
  Butler widziała iskierki w oczach siedzącej naprzeciwko dziewczyny. Uśmiechnęła się. Rzeczywiście ona już dawno nie była tak radosna bez pomocy trunku.
  -Dobrze, skoro jest taki wspaniały to chętnie go poznam. 
  Spakowała do torebki pudełko z drugim śniadaniem, cmoknęła Holly w policzek na pożegnanie i udała się na autobus. Niebotycznie wysokie szpilki były jej atrybutem. Zawsze zakładała je by dodać sobie odwagi, a takowej na dzisiejszych zajęciach bez wątpienia potrzebowała.
  Na dziedzińcu uczelni dopadł ją zaraźliwy uśmiech Kelsey. Z nią też nie rozmawiała od czasu imprezy. Mimo tego, że była tam zaledwie godzinę to narodziło to samych kłopotów. Miała za złe rudowłosej, że urządziła huczną domówkę choć zapewniała coś innego.
  -Madison, nie uwierzysz co się wydarzyło - podbiegła i złapała ją za ramiona.
  Już dawno nie widziała koleżanki z uczelni tak poruszonej.
  -Mów o co chodzi - rzuciła szybko.
  -Gościu od rzymskiego ma złamany nos. Ktoś musiał się nieźle na niego zdenerwować, albo chłopak, którejś studentki dowiedział się o jego niemoralnych propozycjach.
  Madi spojrzała na nią zdziwiona. Nie sądziła, że profesor w końcu dostanie za swoje. Logiczniej byłoby zgłosić sprawę na policję i załatwić to na drodze prawnej, ale blondynka nie współczuła mężczyźnie temu, co mu się przytrafiło.
  Po niecałej godzinie miała okazję zobaczyć oszpeconą twarz wykładowcy. Nie odniósł się do tego co go spotkało. Zachowywał się tak, jakby wyglądał normalnie, a koło uszu puszczał śmiechy studentów. Niewzruszony prowadził wykład o prawie boskim w starożytnym Rzymie. Chociaż Madison dokładnie go słuchała i robiła notatki, to jednak zastanawiała się kto mu to zrobił. Czy to wydarzenie spowoduje, że profesor przestanie podrywać studentki?
  -Na nasze kolejne spotkanie proszę w formie tabelki przygotować różnice między ius a fas - powiedział do mikrofonu po czym zakończył zajęcia.
  Butler szła w dół auli, a stukot obcasów roznosił się po całym pomieszczeniu. Zawsze siadała wysoko, by w najmniejszym stopniu narazić się na kontakt z wykładowcą. Gdy przechodziła obok biurka mężczyzny poczuła na sobie jego wzrok. Była przekonana, że zaraz się odezwie.
  -Panno Butler, poproszę na chwilę - odwróciła się niechętnie.
  Podeszła bliżej. Ku jej nieszczęściu zostali na auli zupełnie sami.
  -Nie trudno zauważyć jak wyglądam ale jestem zaskoczony, że to przez panią mam złamany nos.
  -Słucham? - oburzyła się. - To jakieś pomówienie.
  -Otóż nie, słońce. Był u mnie twój chłopak i nakazał mi dać ci spokój. Był agresywny, rzucił mną o ścianę, a potem uderzył. Cóż, zastanowię się czy nie zgłosić tego pobicia.
  Madison jednak nie słuchała go do końca. Chłopak? Agresywny? Przecież od wielu miesięcy była sama. Kto więc podał się za jej ukochanego? Nie rozumiała co takiego się wydarzyło, ale gdyby tylko mogła, to uściskałaby tego fałszywego chłopaka za to, co zrobił.

~*~
Trochę początkowo ciężko mi szło ale myślę, że ostatecznie dałam radę.
ius - prawo ludzkie
fas - prawo boskie
Jestem na tym samym etapie edukacji co Madi dlatego wtrącam tutaj elementy łaciny, ale mój wykładowca to normalny gość a nie zbok :)
Do następnego